Recenzje książek

„Kostnica” – Graham Masterton

352x500
Napisane przez Cafejka

Do tekstów Grahama Mastertona podchodzę z pewną rezerwą. Kilka lat temu sparzyłam się niemiłosiernie na „Demonach Normandii” i to doświadczenie skutecznie zniechęcało mnie do sięgnięcia po jakąkolwiek książkę tego pisarza. W tym roku jednak, po wrześniowym spotkaniu autorskim w Matrasie, postanowiłam spróbować jeszcze raz sięgnąć po jedną z wielu pozycji sygnowanych nazwiskiem brytyjskiego autora.

 Cała historia została oparta na starej indiańskiej legendzie o kojocim (czy też kujocim. Tłumaczka, Elżbieta Krajewska, proponuje archaiczną formę tego słowa) demonie, który smalił niegdyś cholewki do Niedźwiedziej Panny. Został jednak odrzucony. Kujot był niewyobrażalnie zły i okrutny wobec ludzi. Pewnego dnia został on pokonany przez dzielnego indiańskiego męża, a części jego ciała zostały ukryte. Jednak zło nie śpi i wkrótce ma się ujawnić. Do Johna, pracownika wydziału sanitarno-epidemiologicznego w San Francisco pewnego dnia przychodzi emerytowany inżynier  Seymour Wallis uskarżający się, że jego dom oddycha. Zapomnijcie o przeciągach, o ukrytych w ścianach i pod podłogami zwierzętach.To co innego, ten dom naprawdę oddycha i John ma się o tym wkrótce przekonać, gdy razem z Danem Machinem (znajomym pracującym w laboratorium badań zdrowotności) udadzą się do domu z wilkołaczą kołatką przy Pilarcitos Street. Wkrótce w tym miejscu zaczną dziać się dziwne rzeczy: Dan zostanie zaatakowany przez nieznaną siłę i w stanie pomiędzy życiem i śmiercią przewieziony do szpitala. A to dopiero początek… Wkrótce wydarzenia z domu rzucą mroczny cień na całe miasto.

W trakcie czytania „Kostnicy” miałam mieszane uczucia. Mam za sobą niezbyt udane spotkanie z inną książką autora – „Demonami Normandii”. Wcześniej jakoś ciężko było się przemóc do przeczytania „Kostnicy” ze względu na znany już od lat tekst. W trakcie czytania natomiast raz na czas mi się czkało. Podświadomie zauważałam podobieństwa do dawno poznanego tekstu. Już nie nawiedzony czołg, lecz dom. Znowu seks z dziwolągami/ demonami (bo to się sprzedaje), znowu opętania i okaleczenia. Wiem, owe elementy występują w wielu książkach i filmach, ale nie zawsze sprawiają wrażenia schematycznych. Tu niestety trochę schematem powiało.
Z początku nie pasował mi tytuł. Przekopałam się przez pierwsze rozdziały w poszukiwaniu jego znaczenia i nic. O szpital nie chodziło, choć ten budynek odgrywa w książce niemałą rolę. Dopiero w trakcie utworu wiadomo „co autor miał na myśli”. Nie zmienia to faktu, że raczej celowałabym z tytułem w kierunku „Pilarcitos Street”.
Blurb strasznie mnie zirytował. Nie z początku, gdy nie znałam treści książki i próbowałam wszystko połączyć w logiczną całość – czy mnie ta opowieść zainteresuje, czy nie. Zastanawiałam się gdzie ta Jane Torresino (pojawiająca się później), czy też indiański szaman („Akcja nabiera tempa, gdy do San Francisco przyjeżdża indiański szaman i podejmuje wyzwanie demonów.”). Spojler. Indianin pojawia się pod koniec.Oczekiwałam chyba czegoś więcej. Od początku intrygowała mnie okładka z ilustracją tajemniczej postaci odkrywającej poły płaszcza. Zainteresowało mnie również nagromadzenie dziwnych, a niekiedy tragicznych zdarzeń w życiu samego Grahama Mastertona w trakcie pisania książki, o czym wspomina w przedmowie. Indiański demon nie wybacza i jest niezniszczalny, jak zapewnia pisarz. Zastanawiam się zatem, czy objawem jego działania nie jest zwiększona aktywność w zadawaniu prac domowych przez moich wykładowców. Tak z przymrużeniem oka 😉
„Kostnicę” przeczytałam bardzo szybko, w końcu to tylko 196 stron tekstu. Pewnie raz, czy dwa razy po moim grzbiecie przebiegł dreszcz, ale jakoś nie czułam się porwana przez historię. Nie przemawia do mnie, choć to czytadło niezłe na odprężenie się. Do twórczości pisarza jeszcze sięgnę, jednak tym razem z większym dystansem.

Tekst umieszczony również na blogu: Zapiski z przypomnianych krain.

O autorze

Cafejka