Muzyka

Anathema – The Silent Enigma

anathema
Napisane przez Cafejka

Są takie magiczne płyty, do których za każdym razem gdy się wraca towarzyszą podczas słuchania takie same emocje. Dla mnie jedną z nich jest właśnie The Silent Enigma, brytyjskiego, niegdyś death/doom metalowego zespołu Anathema. Jest to pierwszy album bez Darrena White’a na wokalu, gdzie mikrofon przejął po nim gitarzysta Vincent Cavanagh, przez co styl zespołu uległ delikatnej zmianie i nagrał najlepsze swoje dzieło. Po tym albumie zespół zaczął się odcinać od swoich korzeni muzycznych brnąc w stronę art rocka i, mimo iż jest dobrze, to takie uczucia jak przy tej płycie nigdy do mnie nie powróciły. 

„A bleak garden to cry

When my inamorato died”

Całość tej niesamowitej mistycznej podróży otwiera „Restless Oblivion”. Po delikatnym wstępie wchodzi ciężki, przytłaczający jak czołg riff. Już wiadomo jaki to zespół. Potem kolejne cudowne zaskoczenie, czyli głos Vincenta. Zrozpaczony, przepełniony bólem wyśpiewuje teksty o braku miłości, po tym jak zmarła jego narzeczona. Lepszego początku wymarzyć sobie nie można. 

 

„Help me to escape from this existence 

I yearn for an answer… can you help me? 

I’m drowning in a sea of abused visions and shattered dreams 

In somnolent illusion… I’m paralyzed”

W „Shroud Of Frost” tekstowo mamy poruszone problemy egzystencjalne. Znów muzycznie jest świetnie. Riffy ciężkie jak walec, ale do tego melodyjne. Całego uroku dodają partie wokalne, gdzie słuchacz czuje jaki ból przeżywa podmiot liryczny. Po głównym wątku utworu dochodzą klimatyczne melorecytacje. Jedna z perełek wśród wszystkich kawałków Anathemy. 

 

Utwór płynnie przechodzi w następny, czyli „Alone”. Tu z kolei mamy moment na chwilę refleksji. Odnosząc się do poprzednich dokonań zespołu, przywodzi na myśl takie utwory jak „J’ait Fait Une Promesse” czy „Everwake”. Atmosfera jest wzniosła, lecz mimo wszystko wolę akustyczne zajawki z poprzednich płyt. Oczywiście również największym skarbem na tym utworze jest kobiecy wokal, tym razem w wykonaniu Rebbeci Wilson.

 

„Sunset Of Age” znów zaskakuje. Delikatny wstęp, ale to tylko zmyłka bo zaraz wchodzi fenomenalny motyw i przetworzony głos Vincenta. Zwróćcie uwagę na to jakie cudowne płaczliwe dźwięki grają gitary pomiędzy zwrotkami. Kwintesencja smutku i żalu. Sam tytuł utworu daje już zwiastun zakończenia czegoś… 

 

„Take you now, in my sleep

I want to touch you, to scratch you deep”

 

Kolejny utwór to „Nocturnal Emission”. Zespół zaczyna całkiem interesującym motywem, lecz jak dla mnie niezbyt konieczna była aż tak uwydatniona partia klawiszy. W ogóle cały ten utwór jest taki inny. Nie tylko w konstrukcji co i w dźwiękach. Głos też brzmi inaczej i ogólnie zapędzili się w jakieś niezbyt przyjemne rejony.

 

Jeszcze jeden eksperyment na tej płycie to „Cerulean Twilight”. Muzycznie długo się rozkręca, wokalnie też nie jest jakoś za specjalny. Nie czuć w nim już żalu, smutku i jakoś zawsze przechodziłem koło niego obojętnie. Lecz nie ma czym się przejmować, gdyż teraz będą dwa utwory, przez które pokochałem Anathemę z całego serca.


„A moonlit era, oblivion’s twilight kiss 

Wishes in lament 

Happiness in a broken vision”

 

Moi drodzy, czas na kwintesencję smutku w twórczości Anathemy, czyli utwór „The Silent Enigma”. Już od pierwszych dźwięków towarzyszy nam depresyjny, ponury klimat. Z momentem wejścia wokalu ciężko aby w oku nie zakręciła się łezka. Bardzo rzadko da się wyczuć tyle szczerych emocji w słowach. Jest to najbardziej przytłaczający, a zarazem jeden z najpiękniejszych utworów jakie dane mi było w życiu słyszeć.

 

„Fallen am I, 

In the solitude of a broken promise 

…I cried alone 

My empyrean is a scar 

From the memory of her beautiful life 

Forever was her name”

 

I tu kolejne mistrzostwo tekstowe, jak i muzyczne czyli „A Dying Wish”. Co prawda główny motyw kojarzy mi się trochę z „Alma Mater” portugalskiego Moonspell, jednak to w niczym nie przeszkadza. Posłuchacie jaka ściana smutku robi się w tych dźwiękach, jak potęguje to partia wokalu i te wzniosłe teksty. Lepszego utworu wyśnić się nie da. To było dla mnie jak spełnienie marzeń.

 

Na samym końcu jest „Black Orchid”. Zaczyna się śliczną partią na basie, wspomaganą przez dźwięki klawiszy, by potem przejść w majestatyczny doom metal. Wolny, wzniosły i ubarwiony orkiestrowym brzmieniem. Jak na outro utwór jak znalazł.

 

The Silent Enigma jest to płyta jedyna w swoim rodzaju, a na pewno jedyna taka w dosyć pokaźnej dyskografii Anathemy. Jeżeli chcecie wprowadzić się w stan melancholii i zadumy, a do tego poczuć przerażająco depresyjny klimat to powinniście odnaleźć się w tej genialnej płycie tak samo dobrze jak ja.

 

http://metalowe-podroze.blogspot.com/

O autorze

Cafejka