Muzyka

The Dreadnoughts w Krakowie

united nations
Napisane przez Cafejka

 Krakowski koncert kanadyjskiej formacji The Dreadnoughts specjalizującej się w utworach folkowych, punkowych i szantach; był drugim występem w Polsce z planowanych na tegoroczną trasę. Dzień wcześniej publiczność mogła bawić się w warszawskim klubie Wypieki Kultury znajdującym się na Pradze. Zespół pojawił się w nadwiślańskim kraju po niemal trzech latach nieobecności.

 Zaledwie dwa dni przed koncertem fanów obiegła wiadomość, że zapowiadany przez organizatorów zespół Awariat Nato z Nowego Sącza nie wystąpi jako support grupy z Vancouver. Na oficjalnym profilu kapeli można przeczytać takie oświadczenie:

No i stało się! INFORMACJA OFICJALNA!
Z dniem dzisiejszym zespół Awariat Nato ZAWIESZA SWOJĄ DZIAŁALNOŚĆ – z przyczyn różnych – na czas bliżej nieokreślony.
BYŁO MIŁO ALE SIĘ SKOŃCZYŁO.

DZIĘKI WSZYSTKIM ZA WSPÓLNIE SPĘDZONY CZAS, WYPITE PIWA, WYPALONE JOINTY, ZABAWĘ I KONCERTY!

MOŻE za kilka lat jeszcze spotkamy się – tak czy inaczej warto było chcieć…

W niedalekiej przyszłości wypuścimy jeszcze do sieci kilka naszych ostatnio nagranych numerów, które nie ujrzały światła dziennego

Rozpoczęła się walka z czasem. Około siedem godzin po ogłoszeniu tej tragicznej dla wielu fanów wiadomości pojawiła się kapela, która miała zastąpić nieobecny Awariat Nato. Mowa tu o mało komu znanym, lecz pełnym energii zespole Mandat z Jaworzna, w którego muzyce zaskakuje połączenie instrumentów dętych z rockiem.

http://www.youtube.com/watch?v=7JVfP4saHc8

Nazwa kapeli ani razu nie pojawiała się w przedkoncertowych rozmowach pod klubem, w których uczestniczyłam. Publiczność podchodziła sceptycznie, jednak lody zostały szybko przełamane. Z głośników popłynęły pierwsze chwytliwe dźwięki, nogi same zaczęły przytupywać. Pod sceną zaczęło się coś dziać.

Około godziny 19:20 na scenę wkroczyła formacja De Łindows z Katowic, której utwór stał się oficjalnym utworem promującym Rugby na Wózkach Inwalidzkich przez Stowarzyszenie Sportu Osób Niepełnosprawnych.

http://www.youtube.com/watch?v=kyDvk87Id2E

Skład dał świetny show i jeśli jeszcze przypadkowo znalazł się ktoś nie rozgrzany po występie Mandatu, De Łindows z pewnością się tym zajął. Ze sceny płynęło mnóstwo pozytywnej energii i nie zawsze poprawnych politycznie tekstów, co według wielu jest istotą punk-rocka.

W okolicach godziny 20.00 na scenie zaczęły rozstawiać swój sprzęt gwiazdy wieczoru, zespół The Dreadnoughts. W trakcie występu po IMG 0010przednich kapel Kanadyjczyków można było spotkać przed klubem, czy też przy stoisku z ich oficjalnymi gadżetami. Można było uścisnąć im dłoń, zrobić sobie z którymś z nich zdjęcie, poprosić o autograf. Nikt nie robił problemu. Adam PW Smith, autor książki (dostępnej na stoisku w trakcie koncertu) „This place is awesome. A strange, funny, drunken, sad, noisy week with The Dreadnoughts” wielokrotnie podkreśla, że członkowie kapeli nie uciekają przed fanami przed występami. Niektórzy miłośnicy nagradzają ten zespół w taki sposób, że uczestniczą w wielu koncertach w trakcie trasy.

Nick (Uncle Touchy, wokalista i gitarzysta) i reszta kapeli od razu złapali kontakt z publicznością. Żadem z członków zespołu nie starał się kosztem innych się wyróżnić. Drew (The Dread Pirate Druzil, posiadacz dreadów i mnóstwa piercingu) wygrywał wbijające w ziemię solówki na mandolinie – zdawałoby się, że zapomnianym już instrumencie; basista Andrew (Squid Vicious) i skrzypek w pływackich goglach Kyle (Seamus O’Flanahan) podczas występu utworzyli „Wieżę mocy” („The tower of power”). Perkusista Marco (The Stupid Swedish Bastard) przyciskając do siebie część perkusji rzucił się w publiczność i „przeleciał” spory kawałek, po czym wrócił na scenę. Zazwyczaj w ten sposób udaje się po piwo do baru. Nick w trakcie jednego z utworów z publiczności na scenę wyciągnął Jonasza, by „jodłując” zaśpiewał z zespołem, co wywołało ogromny aplauz wśród fanów.
Kanadyjczycy, jak żartobliwie wspomniał Nick,
mają w swoim kraju mnóstwo „gównianych formacji i wykonawców jak Celine Dion, Brian Adams, czy Nickleback„, dlatego też założyli kapelę grającą nie to, co popularne, lecz to, co gra im w duszach. Na ostatnim wymienionym zyskali spore poparcie. Do pierwszych dwóch wymienionych mam spory szacunek. Uwielbiam ballady Celine Dion i ścieżkę dźwiękową do filmu „Robin Hood” Bryana Adamsa. Trzeciego wspomnianego słuchałam bardzo dawno, zanim zaczęli dławić się własnym ogonem.

Choć Kanadyjczycy podkreślają swoją oryginalność niekiedy prowokując, nie sposób im jej odmówić. Nie spotkałam się jeszcze z połączeniem mandoliny, skrzypiec, perkusji i gitary basowej na jednej scenie. Kipiące energią koncerty, niekiedy przedziwne „wygibasy” na scenie, chwytliwe kawałki i otwartość wobec innych sprawiają, że The Dreadnoughts zjednują sobie rzesze fanów – nie tylko w lubianej przez nich Polsce (gdzie w 2011 nakręcili teledysk do utworu „Polka Never Dies”), lecz także w całej Europie.

http://www.youtube.com/watch?v=FzEfI72HyCY

 

Krakowski występ The Dreadnoughts był pierwszym, na którym miałam okazję się pojawić. Korzystając z okazji zakupiłam bardzo przeze mnie lubiany, odtwarzany wielokrotnie na różnych kanałach internetowych album. Pamiątką i obietnicą następnych odwiedzonych występów jest także książka fotografa Adama PW Smitha, którą nabyłam na stoisku zespołu. Przez ostatnie dni co rusz łapię się na myślowych powrotach do tych magicznych chwil, kiedy w tak pozytywny sposób udało mi się naładować akumulatory. Zdecydowanie polecam miłośnikom rocka, punka i folku – niezapomniana zabawa murowana.

 

Tekst w wersji spersonalizowanej pojawił się na moim blogu pod adresem http://zapiski-z-przypomnianych-krain.blogspot.com/2014/01/the-dreadnoughts-koncert-w-krakowskim.html .

O autorze

Cafejka