Kiedy tylko usłyszałam, że będzie film o Jaśku Meli wiedziałam, że pójdę do kina. Spodziewałam się fantastycznego kina, bo przecież takiej historii nie można nakręcić źle. Na ekran wręcz sam pcha się piękny obraz o pokonywaniu własnych słabości i ograniczeń, o wierze w siebie, o marzeniach, o sile. Pomyliłam się. Można źle nakręcić taki film, a raczej – można go w ogóle nie nakręcić.
„Mój biegun” zaczyna się świetnie. Pokazuje nam smutną historię rodziny Jaśka: śmierć jego brata, konflikty z ojcem, potem wypadek, leczenie, amputację. Ukazuje cierpienie zarówno fizyczne jak i psychiczne, kiedy życie młodego chłopaka kolejny raz zostaje wywrócone do góry nogami i musi na nowo uczyć się żyć.
Niestety, z jakiegoś powodu twórcy filmu zrezygnowali z tego, co w tej historii jest najpiękniejsze i najważniejsze. Pominęli kompletnie moment wyrwania go z letargu, przywrócenia wiary w siebie, walki o normalne życie. Nie twierdzę, że powinno pokazać się całą wyprawę na biegun, bo to być może przerasta możliwości finansowe polskiej kinematografii. Ale sam wątek zgłoszenia się do Marka Kamińskiego, i podjęcia decyzji o wyprawie został potraktowany po macoszemu. W jednej chwili widzimy głównego bohatera leżącego na łóżku i odmawiającego jakiejkolwiek aktywności, a za moment czytamy w napisach, że został najmłodszym zdobywcą obu biegunów. JAK?! Nie rozumiem dlaczego nie nakręcono jeszcze przynajmniej kilkunastu minut, w których można by przedstawić jak została podjęta decyzja o wyprawie, jak Jasiek został do niej przekonany, dlaczego akurat bieguny. A spokojnie można było nakręcić jeszcze godzinę o przygotowaniach do wyprawy. To jest film, który w moim mniemaniu miał pokazywać, że wszystko jest możliwe i trzeba walczyć. Miał dawać nadzieję i wiarę we własne możliwości. I właśnie tego w nim zabrakło… Odnoszę wrażenie, że w połowie kręcenia skończył się czas albo pieniądze na kontynuację. Że musieli na szybko wymyślić jakieś zakończenie.
Ale są pozytywne strony. To co zostało nakręcone jest naprawdę dobre. Aktorsko zachwycił mnie Bartłomiej Topa i podziwiam Macieja Musiała za to, że zagrał tak trudną (jak sądzę) rolę. Wielki podziw dla chłopca, który zagrał kilkuletniego Jasia (Adam Tyniec).
Jako historia rodzinnych dramatów film się sprawdził. Jako budująca historia Jaśka Meli – kompletnie zawiódł. Szkoda.
—–
Tekst pochodzi z bloga: http://domizzz.blogspot.com