Film - recenzje

„Następny jesteś ty”

7563393.6
Napisane przez Cafejka

Davisonowie zapraszają swoje dorosłe już dzieci wraz z parterami do położonej na odludziu posiadłości, celem spędzenia czasu we wspólnym gronie. W trakcie kolacji zostają zaatakowani przez zamaskowanych oprawców, którzy z bliżej nieznanych powodów przystępują do krwawej eliminacji członków przerażonej rodziny z wykorzystaniem przeróżnych narzędzi. Zdani na własne siły Davisonowie będą musieli stanąć do nierównej walki, w której stawką jest ich życie.

Reżyser filmu „Następny jesteś ty”, Adam Wingard, doskonale zdawał sobie sprawę, że poruszanie się w estetyce nurtu home invasion w obecnych czasach jest wielce ryzykowne. Takie obrazy jak „Nieznajomi”, „Oni”, czy „Kiedy dzwoni nieznajomy” do cna wyeksploatowały potencjał drzemiący w ścisłych ramach tego podgatunku. A więc, aby jego film nie zamienił się w kolejne niekończące się pościgi za przerażonymi ofiarami po ciemnych pomieszczeniach w ich własnym domu Wingard musiał zdecydować się na ryzykowny zabieg przemodelowania konwencji home invasion, co zapewniło mu przychylność krytyków i sympatię amerykańskich, rozumiejących istotę miszmaszów gatunkowych i pastiszów widzów, ale niestety zdyskredytowało go w oczach polskich odbiorców, optujących za „czystością klasową”.

Zamysł był prosty – zapożyczyć oś fabularną typową dla podgatunku thrillera, jakim jest home invasion, maksymalnie uwypuklając wszystkie jego integralne elementy, w typowo pastiszowym, żartobliwym stylu, po czym przyprawić charakterystycznym dla filmowego horroru rozlewem krwi. Wbrew negatywnym opiniom polskich widzów byłam bardzo ukontentowana takim nowatorskim podejściem do tematu, bowiem bezkrwawe thrillery, skupiające się głównie na nudnawych ucieczkach protagonistów po zamkniętych pomieszczeniach, typu „Nieznajomi”, już dawno zaczęły mnie niesamowicie irytować – wyjałowione z efektu gore, grzeczniutkie produkcje jakoś nie trafiają w mój zmysł estetyczny. Za to Wingard w swoim obrazie poprawił wszystko, co tylko można było zretuszować w home invasion, oferując mi mocno krwawą (w kontekście tego nurtu, nie konwencji twardego gore), zaskakującą, pełną nieustającej akcji historię z inteligentnym humorem w tle.

Jako, że mamy do czynienia z typowym pastiszem już od pierwszych, zapoznawczych scen możemy zauważyć tendencję scenarzysty, Simona Barretta, do maksymalnego uwypuklania pewnych charakterystycznych dla dużej rodzinki Davisonów cech, jak na przykład nachalne czepialstwo zapatrzonego w siebie gogusia, ciapowatość jego brata, czy naiwność ich rozszczebiotanej siostry. Natomiast niejakim ukłonem w stronę filmowego slashera jest postać Erin (przekonująca kreacja Sharni Vinson), która po zawiązaniu właściwej akcji (która jak na tego rodzaju obraz następuje zaskakująco szybko, znacznie okrajając nużące wstępne przepychanki słowne skłóconej rodzinki) zamienia się w mocno przerysowaną final girl, adeptkę trudnej sztuki survivalu, której niestraszni rośli zamaskowani mężczyźni, bowiem z każdorazowej potyczki z którymkolwiek z nich niezmiennie wychodzi zwycięsko. Erin to również nowa, bardziej pomysłowa wersja Nancy z „Koszmaru z ulicy Wiązów”, ponieważ poza robieniem papki z głów oprawców doszła również do perfekcji w konstruowaniu wymyślnych pułapek – tutaj na uwagę zasługuje przede wszystkim deska pełna gwoździ, na którą następuje nieuważny psychopata oraz młotek zawieszony nad drzwiami frontowymi. Ale Wingard nie eksperymentuje jedynie z charakterystyką protagonistów – ciekawy okazuje się też dosyć znany, acz w niniejszym obrazie jakże uwypuklony motyw zamiany oddziaływania na widza postaci antagonistów. Początkowo jawią się oni, jako emisariusze niebezpieczeństwa – zamaskowani, niemi, uzbrojeni w kusze, podążający powolnym, majestatycznym krokiem w stronę biegnącej ofiary. Zagrożenie z ich strony znacznie spotęgowała realizacja, z powolnymi najazdami kamery na ich zasłonięte fantazyjnymi maskami twarze oraz krótkie wstawki z samotnych wędrówek rozdzielonych (a jakże by inaczej!) bohaterów po ciemnym domu, kiedy to twórcy z wykorzystaniem nastrojowej ścieżki dźwiękowej i mrocznej kolorystyki obrazu na chwilę skupiali się na wytworzeniu trzymającego w napięciu klimatu. Piszę „na chwilę”, bowiem głównym założeniem reżysera nie było stworzenie kolejnego nastrojowego home invasion, a raczej pełnej nieustającej akcji rąbanki, dzięki czemu udało mi się uniknąć uczucia znużenia. Natomiast z biegiem trwania seansu ci pozornie niezniszczalni mordercy zostają zdyskredytowani do ról zagubionych, niezdarnych fajtłap, którzy nie potrafią poradzić sobie z jedną waleczną kobietą. To oni stają się ofiarami, jak to zwykle bywa w tego typu filmach.

Wingard eksperymentuje nie tylko z charakterystyką bohaterów, ale również scenami mordów, które jak już wspomniałam w kontekście hardkorowego gore nie wypadają jakoś nadzwyczaj krwawo, ale już w zestawieniu z innymi thrillerami z nurtu home invasion prezentują się nadzwyczaj brutalnie. Krwawe sceny to drugi, obok postaci final girl, ukłon w stronę horroru, bowiem poziom makabry (jakże przekonująco zwizualizowanej) obecnej w niniejszym obrazie nijak nie przystaje do estetyki typowego dreszczowca, nastawionego przede wszystkim na klimat, aniżeli gore. Przez wzgląd na nasycenie sekwencji eliminacji poszczególnych ofiar sporą dozą czarnego humoru twórcom niestety nie udało się mnie zniesmaczyć, ale zaskoczyć daleko idącą pomysłowością już tak. Już pierwsza scena posłania strzały z kuszy w sam środek czoła wgapionego w okno mężczyzny ma mocno humorystyczną wymowę – głównie dzięki niezwracającym uwagi na jego rychłą śmierć, oddalonych może o metr od niego kłócących się członków rodziny Davisonów. Kolejną mocno dowcipną sceną mordu jest bohaterski sprint naiwnej córeczki właścicieli feralnego domostwa w stronę wolności. Otóż, wszyscy jednogłośnie uznają, że dziewczyna powinna wybiec „na pełnym gazie” na zewnątrz (bo oczywiście są przekonani, że uda jej się wyminąć czekających na podwórzu oprawców…), co w teorii ma zaskoczyć antagonistów. Aby dodatkowo uwypuklić głupotę bohaterów twórcy obrazują nam tę scenę w zwolnionym tempie – jej szaleńczy, heroiczny bieg wprost na… żyłkę rozciągniętą na zewnątrz! Równie histerycznego humoru możemy doszukiwać się w trakcie końcowego dźgania chłopaka przez psychopatę wszystkimi leżącymi pod ręką narzędziami domowymi i proszącego go, aby wreszcie umarł, bo to dla niego trudne (ewidentne wyśmianie tendencji powstawania z martwych niezniszczalnych morderców lansowanych w horrorach) oraz włożenia głowy psychopaty do blendera (niezwykle oryginalna scena mordu). Takich smaczków można się tutaj doszukać całkiem sporo, bowiem Wingard stara się serwować nam coś krwawego niemalże nieustannie w mocno makabrycznym, ale też dowcipnym stylu, na co pozwala mu mnogość bohaterów tak pozytywnych, jak i negatywnych. Cieszy mnie, że w zalewie tej jakże wciągającej rzezi znalazło się również miejsce na kilka zwrotów akcji – zaskoczenia widzów motywami oprawców i tożsamością ich zleceniodawców.

„Następny jesteś ty” stanowczo nie jest filmem przeznaczonym dla ludzi nierozumiejących zamysłu takich obrazów, jak „Krzyk”, czy „Dom w głębi lasu”, bowiem podobnie jak one porusza się w estetyce pastiszu. Nie jest również skierowany do ludzi niezaznajomionych z nurtem home invasion – bo żeby zrozumieć „co autor miał na myśli” trzeba dobrze znać estetykę tego rodzaju produkcji. Za to dla obytych z szeroko pojętą filmową grozą, poszukiwaczy eksperymentowania z gatunkami oraz sporego rozlewu krwi wydaje się być idealną propozycją na nudny wieczór, dlatego to właśnie do nich kieruję niniejszą propozycję.

Źródło zdjęcia: http://www.filmweb.pl/

Źródło tekstu: http://horror-buffy1977.blogspot.com/

O autorze

Cafejka