Z historii wiemy, iż co jakiś czas lubi się powtarzać. O dziwo rzadko, kiedy od pozytywnej strony. Nie inaczej jest w książce o wiele mówiącym tytule ”Quo Vadis. Trzecie Tysiąclecie” Marcina Więcława piszącego pod pseudonimem Martin Abram.
Autor zgrabnie przenosi realia sienkiewiczowskiego dzieła do nie tak bardzo odległego 2112 roku. Mamy, więc żołnierza zafascynowanego piękną chrześcijanką, zaufanego doradcę prezydenta, który charakterem przypomina cesarza Nerona, ciche intrygi, potajemne spotkania nielegalnego zgrupowania, gnuśność i brak zasad moralnych oraz walkę. Wszystko w imię boju o konsumenta, gdyż w świecie przedstawionym przez Abrama cały glob to jedne, gigantyczne państwo, które na swoją stolicę wybrało Nowy Jork. Jak wygląda przyszłość naszych potomków?
W konstytucji słowo obywatel, zostaje zastąpione określeniem konsument. Wszystkie działania człowieka są tak sterowane, aby przynosić korzyści dla globalnej gospodarki. Rynkiem rządzą najwięksi biznesmani, będący jednocześnie Radą Dwunastu, czyli doradcami prezydenta. To od nich zależy każde być, albo nie być. Wyznania religijne, które traktują o życiu w ubóstwie, zostają natychmiastowo miażdżone przez skuteczną reklamę i inne działania propagandowe, ergo chrześcijaństwo znów schodzi do podziemia, co stanowi jedną z osi powieści. W tym wszystkim jest jednak czas na miłość. Szymon, będący ucieleśnieniem kobiecych ideałów stanowi łakomy kąsek, dla znudzonych kobiet z dworu. Niestety, poszukuje on, jako jeden z niewielu „tej jedynej”. Sprawę utrudnia fakt, iż wybranką jego serca jest znana policji przestępczyni Angel. Odkąd los skrzyżował drogi tej dwójki, nic już nie jest na swoim miejscu. Szymon ciągle musi gonić za ukochaną, próbować ją zrozumieć, a w konsekwencji wraz z jej bliskimi…, ale o tym sami przeczytacie. Co takiego wymyśliła Rada Dwunastu, aby jeszcze bardziej napędzić obroty światowej gospodarki? Jak potoczą się losy mężnego żołnierza i wybranki jego serca? Czy pisane jest im szczęśliwe zakończenie?
Przez kolejne strony powieści przebijają możliwe skutki dzisiejszej bolączki świata, jaką jest poprawność polityczna. Pozornie regulująca pokój między ludźmi, zaprowadzająca ład i porządek. W konsekwencji wprowadzająca zakaz samodzielnego myślenia, indywidualności, prowadząca do tępoty i ślepej pogoni za nowym, lepszym, ładnej oprawionym produktem. Taki obraz nie jest wizją dalekiej przyszłości, sprawa zaczyna rosnąc w oczach już teraz. Wydaje mi się, że autor już teraz ostrzega nas przed ślepym poddaniem się konsumpcjonizmowi, który rzeczywiście staje się religią numer jeden współczesności.
Oprócz nacisku na możliwe skutki zapatrzenia w produkt, Abram maluje przed nami wspaniały, a jednocześnie trochę przerażający obraz Nowego Jorku, jakim mógłby być za te sto lat. Powrót do mody na togi, wiara w przepowiednie, miasto naśladujące Starożytny Rzym, w okresie jego największej świetności.
Jedyne, co moim zdaniem nie przychodzi autorowi zbyt łatwo to próba wyeksponowania uczuć rodzących się pomiędzy Szymonem i Angel. O ile opisy knowań, panoramy miasta, poszczególnych urządzeń oraz technik napawających oburzeniem, strachem i obrzydzeniem, wychodzi perfekcyjnie, o tyle miłość naszej pary gołąbków przedstawia się dość naiwnie. Cała otoczka spowijająca Szymona i Angel wydawała mi się sztuczna i wymuszona, brak w niej polotu, zastrzyku realnych doznań. Abram nie przekonał mnie w stosunku, do tego wątku, choć w znacznym stopniu nie umniejsza to, siły przekazu całej powieści.
Nie byłabym sobą, gdybym nie przyczepiła się do dialogów. Autor budując wypowiedzi robi jeden z podstawowych błędów, o jakie potykają się pisarze, starający się połączyć stare z nowym. Mianowicie bohaterzy raz wypowiadają się korzystając ze znanej w codziennym użytku składni, raz silą się na szyk przestawny, słowa, które od dłuższego czasu wyszły z użytku. Tworzy to niepotrzebne zgrzyty podczas czytania i może drażnić.
Bohaterów spokojnie moglibyśmy przenieść z kart powieści do świata realnego. Są pełnowymiarowi, nie brak im wad i zalet, łatwo wczuć się w ich emocje, zrozumieć postępowanie i zżyć się na jakiś czas. To niewątpliwie jeden z większych plusów książki. Szkoda tylko, że jedyny Polak, jaki pojawia się na jej stronach jest tak bardzo negatywną postacią… Moim ulubieńcem stał się Toby. Jeden z działaczy ówczesnego podziemia, bardzo inteligentny i pewien swoich racji. Choć nie jest jednym z głównych bohaterów, przez pewien okres miałam chęć na małą rozmowę z jego osobą.
Dla jednych „Quo Vadis. Trzecie Tysiąclecie” może być fantastyczną wizją przyszłości, dla drugich prawdopodobną konsekwencją teraźniejszości. Ktoś inny może patrzyć na nią, jak na z pozoru lekki kawałek dobrej sensacyjnej literatury, gdyż na akcję nie ma, co narzekać – raz pędzi niczym mustang, aby delikatnie zwolnić tempo, po czym przyspiesza z nową energią, dając nam mocnego kopa. Można też na nią patrzeć, jak na interesujący zabieg przeniesienia wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat, do czasów nowożytnych i zadumania nad tym, jak łatwo historia robi nas w balona. Dla mnie to po prostu dobra książka, z którą warto się zapoznać.