Jak się można było spodziewać, znów wróciłam do Kinga… A wręcz „wróciłam” to za dużo powiedziane! Po przeczytaniu ostatniej książki, „Lśnienie”, która mnie strasznie wymęczyła i wynudziła, zarzekałam się, że teraz muszę odpocząć. Dać mistrzowi spokój, stęsknić się, poczytać coś innego… Po czym poszłam do biblioteki i wróciłam z kolejną książką jego autorstwa! Do prawdy, nie wiem jak to się stało… 😀 Tym razem przyniosłam do domu „Misery”. Kolejne arcydzieło, zaraz obok „Lśnienia”… I jak mi poszło tym razem?
Paul Sheldon jest słynnym pisarzem, jego seria romansów o przygodach Misery Chastian zyskała ogromną popularność. Paul znudzony i zmęczony postacią Misery, uśmierca ją w swojej najnowszej powieści. Teraz chciałby się zająć pisaniem poważniejszych książek, z czego jedna jest już gotowa! Wystarczy ją tylko wydać… Pewnego dnia Paul powoduje wypadek, jadąc pod wpływem alkoholu. Budzi się w nieznanym miejscu cały obolały, unieruchomiony, z połamanymi obiema nogami. Opiekuje się nim Annie Wilkes, była pielęgniarka, zagorzała wielbicielka twórczości Paula, a zwłaszcza przygód Misery… Kiedy Annie odkrywa, że jej ulubiona bohaterka umiera w najnowszej części, wymaga napisania nowej powieści i ożywienia jej ulubienicy! Pisarz musi spełnić jej życzenie… żeby przeżyć! Ponieważ kobieta pokazuje swą drugą mroczną naturę, śledzi na bieżąco pracę Paula i zadaje mu okrutne tortury kiedy wydarzenia w najnowszej książce idą nie po jej myśli…
Tak, „Misery” to podobno jedna z najlepszych książek autorstwa Króla Grozy. Jedna z najlepszych zaraz obok „Lśnienia”. Pamiętacie jak mi poszło z „lśnieniem”? Jak się nudziłam. Jak sama siebie przekonywałam, że zaraz na pewno mnie wciągnie… I jak w końcu zmęczona odłożyłam ją na półkę jeszcze przed finałem?! Jedno jest pewne… Tamto „arcydzieło” nie wpasowało się w mój gust. Jednak tym razem już było znacznie lepiej! O zdecydowanie! A chociażby dlatego, że doczytałam do końca… 🙂 I przyznaję, że czułam się zaintrygowana i siadałam do książki z wielkim zapałem i ochotą…
„W książce wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem…
ale w życiu, cholera, zawsze panował potworny bałagan.”
Tym razem było inaczej niż zwykle… Czytając książki pana Kinga zawsze jestem przygotowana na to, pierwsze 100 stron będzie sprawdzianem mojej cierpliwości i wyrozumiałości 🙂 Zwykle akcja rozwija się bardzo powoli. Najpierw poznajemy cały życiorys bohatera, łącznie z marką pieluch, które nosił będąc małym brzdącem… Potem wnikamy w jego osobowość, poznajemy wady, zalety, ulubione piosenki, kolory oraz rytuały przed snem. Aż w końcu po kilku poważnych kryzysach czytelniczych, drzemkach z książką na nosie i 150 stronach pochrapywania… orientujemy się „oł jee! bohater wyjechał z podjazdu! zaczyna się akcja powieści!” 😀 i nagle dajemy się porwać wydarzeniom. Tak wiem, przesadziłam z tym opisem, ale to nic 🙂 Pan King też przesadza a i tak go kochamy… 😀
Więc przejdźmy do rzeczy… Teraz było inaczej. Jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy już po przeczytaniu kilku stron, autor dał mi do zrozumienia, że nasza urocza pielęgniareczka ma nierówno pod sufitem! 🙂 i czeka mnie naprawdę ciekawa historia z dreszczykiem! Tym razem historia wciąga od pierwszych stron, trzyma w napięciu i budzi w czytelniku masę emocji! Bardzo szybko i przyjemnie się czyta, opisów jest naprawdę niewiele, niepotrzebnych wątków i zawiłości wcale… Co najważniejsze, bohaterów mamy tak naprawdę tylko dwoje! Nie poznajemy mieszkańców całej wiochy w Wygwizdowie Wielkim, nie plączą się, nie musimy zapamiętywać kilkunastu imion i osobowości… Teraz mamy ich tylko dwoje! Dokładnie wykreowanych, wyrazistych, budzących naszą sympatię… Tak, ponieważ nasza walnięta gospodyni też potrafiła być bardzo urocza, dobroduszna i uczuciowa 🙂 Poza tym warto zauważyć, że w książce jest wyraźnie zarysowany element psychologiczny. Tak jak większość dzieł pana Kinga, tak i ta, sięga głęboko w ludzką psychikę.
Tym razem poszło mi już znacznie lepiej. Książka zainteresowała mnie, wciągnęła i czytałam ją z przyjemnością. Pan King znów mnie do siebie przekonał. I spotkanie z „Misery” uważam za udane. Jednak czy było to arcydzieło? Nie było to coś wyjątkowego, czegoś mi zabrakło. Czytałam już książki, które przyprawiały mnie o większy dreszcz i takie, w których bardziej wiało grozą… ale muszę przyznać, że i w tym przypadku autor umiejętnie budował napięcie, które towarzyszyło nam przez cały czas i udało mu się wzbudzić emocje. Było ciekawie i przyjemnie, ale nie powalało… 🙂 Jednak z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę. Uważam, że warto poświęcić jej trochę czasu.