Często zastanawiam się nad tym, co może stanowić receptę na udaną powieść z gatunku literatury kobiecej. Gdybym miała odpowiedzieć na to pytanie, powiedziałabym, że złoty środek to przede wszystkim odpowiednio skonstruowana fabuła, ciekawa bohaterka, odrobina mody, namiętny romans, a także spora dawka wyważonego humoru. Czy „Kocham Nowy Jork” zawiera wszystkie te elementy?
Catherine Lambert to elegancka, francuska prawniczka po trzydziestce, której marzenia właśnie się spełniają, bowiem została przeniesiona z Paryża do Nowego Jorku, gdzie mieści się główna siedziby firmy, dla której od lat pracuje. To właśnie tutaj bohaterka ma nadzieję zawalczyć o stołek partnera, który może być dla niej przepustką do lepszego życia. Przynajmniej tak jej się z początku wydaje. Okazuje się jednak, że walka o stanowisko nie jest taka prosta, a Nowy Jork wcale nie okazuje się tak cudownym miejscem. Zagubiona, samotna i zapracowana Catherine musi zmierzyć się z zawistnymi współpracownikami, natłokiem pracy i życiem prywatnym, które wcale nie jest usłane różami.
Czy przystojny Jeffrey okaże się lekiem na całe zło? Czy bohaterka mimo trudności, poradzi sobie w Wielkim Mieście?
Isabelle Laflèche, autorka książki przez wiele lat pracowała jako prawniczka. Porzuciła jednak swoją pracę na rzecz pisania. Obecnie zajmuje się modą. Jak widać doświadczenia autorki miały wiele wspólnego z kreacją głównej bohaterki. Czy jej prywatne przeżycia pomogły stworzyć autentyczny świat i bohaterów?
Zacznę może od tego, że według mnie książka niewiele ma wspólnego z tytułem. Spodziewałam się, że będziemy tu mieli do czynienia z bohaterką, która zachwycona jest nowym miejscem i będzie wychwalać je pod niebiosa. Okazuje się jednak, że jest całkowicie odwrotnie. Sama (jak wielokrotnie już mówiłam) marzę o podróży do Stanów, wobec tego tytuł tej powieści wydawał mi się niezwykle zachęcający, ale muszę przyznać, iż jestem zadowolona, że autorka ukazała w swojej książce negatywne aspekty życia w tym mieście. Było to dla mnie coś nowego.
Bohaterka jest przebojowa, ambitna, ale i charyzmatyczna. Można ją polubić, bez dwóch zdań. Nie narzeka na natłok obowiązków, nie jest wredną jędzą, a dodatkowo pomimo tego, że jest trzydziestokilkuletnią singielką, nie ma dziesięciu kotów i nie szuka faceta za wszelką cenę. Stawia na rozwój kariery i bycie niezależną, co bardzo mi się w niej podobało. Poza tym interesuje się modą, a Dior jest jej guru w tej dziedzinie przez co mamy wiele modowych wstawek, których chwilami było aż nadto.
Mamy także Jeffrey’a, amanta Catherine, który absolutnie nie przypadł mi do gustu mimo całej tej otoczki czarującego, szarmanckiego przystojniaka. Na drugim planie mamy natomiast Antoin’a i Rakisha, których od pierwszej chwili polubiłam. Generalnie w kwestii postaci nie ma się do czego doczepić i wypada to całkiem w porządku.
Co do języka, pojawia się sporo typowo prawniczych zagadnień i formułek, ale przedstawione są w sposób na tyle przystępny, że łatwo się we wszystkim połapać. Styl autorki jest łatwy i przyjemny, przez co powieść czyta się lekko i w odpowiednim tempie.
Oprawa graficzna jest według mnie świetna i podobnie jak tytuł zachęca czytelnika. Nie jest może jakoś ekstra wyszukana, ale budzi ciekawość.
Nowojorski świat i prawnicza śmietanka ukazane zostały w sposób chwilami okrutny, ale jednocześnie prawdziwy. Usatysfakcjonowało mnie to, że Pani Laflèche nie wyidealizowała ani tego miejsca, ani ludzi, którzy się w nim znajdują. Postawiła na całkowitą szczerość i w moich oczach wiele dzięki temu zyskała.
Niewątpliwą wadą było dla mnie podobieństwo powieści do kilku dzieł, które wcześniej miałam okazję czytać. Przez cały czas nie mogłam się pozbyć wrażenia, że powieść „W szpilkach od Manolo” opiera się na tych samych schematach. Bohaterka pracuje w dużej korporacji, ale jej życiowa pasja to coś zupełnie innego. W pracy poznaje faceta, który okazuje się samcem idealnym,a wokół całej tej otoczki pełno jest tajemnic, intryg i zachowań, które nie do końca są zgodne z kodeksem moralnym. To troszkę mi przeszkadzało, ale może po części dlatego, że jestem w miarę świeżo po lekturze „Szpilek”.
Minus daję też za przewidywalność i czasem wyczuwalny brak wytrwałości i konsekwentności w prowadzonych przez autorkę wątkach. Także zakończenie nie wryło mnie w fotel i nie sprawiło, że byłam zaskoczona. Brakowało mi też nieco więcej humoru, bo jak już na początku wspomniałam, jest on dla mnie bardzo ważny w tego typu literaturze.
Kilka spraw osobiście poprowadziłabym inaczej, kilka rozwinęłabym bardziej i kilka pominęła, ale nie ja pisałam tę książkę, więc swoje uwagi muszę schować w kieszeń 🙂
„Kocham Nowy Jork” to powieść dobra na nudne popołudnie. Nie oczekujcie po niej wielkiego wow, bo dzieła tego typu raczej małą na celu być łatwe w odbiorze, nie pouczające. Warto jednak powiedzieć, że z powieści Pani Laflèche można wyciągnąć kilka dobrych rad, do których warto się czasem stosować. Mimo kilku dość znaczących minusów, książka jest dobrze napisana, a historia.. Hm.. z pewnością może wzbudzić ciekawość. Ja po kolejny tom sięgnę na pewno, a Was namawiam do przeczytania tomu pierwszego 🙂