Film - recenzje

Grawitacja 3D

Gravity Poster
Napisane przez Cafejka

Uwielbiam filmy o kosmosie. A jeszcze bardziej uwielbiam filmy o kosmosie zrobione w porządnym 3D. Mam to szczęście, że o rzut beretem mam IMAX. Widziałam więc najpierw „Stację kosmiczną”, a potem „Hubble 3D” – dwa genialne trójwymiarowe filmy dokumentalne o kosmosie na dużym ekranie. Czerpię masochistyczną przyjemność z przytłoczenia pięknem i ogromem tego co nas otacza. Zawsze po takich filmach jestem dłuższą chwilę rozbita i mam mętlik w głowie, a w niebo spoglądam z nieukrywanym niepokojem. Dlatego nie zastanawiałam się zbyt długo, kiedy zobaczyłam zwiastun filmu „Grawitacja”.

 Od początku. Załoga promu kosmicznego Explorer pracuje przy naprawie teleskopu Hubble’a, kiedy uderzają w nich pędzące szczątki zestrzelonego satelity. Przy życiu zostaje dwoje astronautów – Matt Kowalsky (George Clooney) i Ryan Stone (Sandra Bullock). Bez łączności z Ziemią i bez swojego statku, zdani są tylko na siebie. Muszą dostać się do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, która jest jedyną szansą na powrót, jednak tlenu w zbiornikach ubywa w zastraszającym tempie.

To jest film dwojga aktorów. Poza nimi w filmie grają tylko głosy naukowców z NASA, a Clooney i Bullock nie mają też zbyt dużych możliwości. Przez większość filmu uwięzieni są w masywnych kombinezonach, które krępują ruchy, i z których widać tylko twarze. Dlatego całe aktorstwo sprowadza się do oddechów i głosów. Przez pierwszą część filmu towarzyszy im niemal całkowita cisza, co potęguje wrażenia. Dodatkowo efekt 3D tym razem naprawdę powoduje, że widz czuje się jakby był „wewnątrz” filmu.

Nie wiem co wywarło na mnie największe wrażenie – 3d, cisza, akcja? Faktem jest, że odczuwałam wszystko razem z Ryan Stone. Kiedy kończył jej się tlen oddychałam płytko. Kiedy zdjęła kombinezon i mogła zaczerpnąć powietrza – odetchnęłam głęboko razem z nią. Czułam się skrępowana kombinezonem, swobodę po jego zdjęciu. Dzieliłam jej strach i determinację. Był moment strachu, moment wzruszenia, moment radości. Był nawet chwilami pewien komizm. Do tego fantastyczna sceneria (dosłownie kosmiczne widoki!) i rewelacyjna muzyka w drugiej części filmu (Steven Price).

Oczywiście, że film jest z pewnością przekoloryzowany i naciągany. W końcu to nie dokument, a amerykańskie kino, nie może pokazać, że pięć osób poleciało w kosmos, oberwali kawałkiem blachy i wszyscy zginęli. Musi się coś dziać, nawet jeśli jest to nie do końca realne.

W stu procentach polecam. Ba! Sama chętnie zobaczyłabym raz jeszcze. Na jak największym ekranie. Z jak najlepszym, kinowym dźwiękiem. Z tymi idiotycznymi okularami 3d na nosie.

—–
Tekst pochodzi z bloga: domizzz.blogspot.com

O autorze

Cafejka