Film - recenzje

„Obecność”

7557683.2
Napisane przez Cafejka

Carolyn i Roger Perron wraz z pięcioma córkami przeprowadzają się do nowego domu na odludziu. Po kilku dniach dziewczynki zaczynają świadkować niecodziennym zjawiskom, którym zaczyna dawać wiarę ich matka, gdy sama przeżywa coś niewytłumaczalnego. Z dnia na dzień jest coraz gorzej – ingerencje z zaświatów są coraz bardziej natarczywe, coraz wyraźniej zagrażają życiu mieszkańców. Carolyn zwraca się do znanych „łowców demonów”, zaaprobowanych przez Kościół, Warrenów – jasnowidzącej Lorraine i jej męża Eda. Doświadczeni badacze staną oko w oko z najgorszym koszmarem w całej swojej karierze.

Głośna ghost story Jamesa Wana, twórcy między innymi „Piły”, „Martwej ciszy” i „Naznaczonego”, która ze starcia z jego wcześniejszymi horrorami w moim mniemaniu wychodzi zwycięsko – a to prawdziwy komplement, biorąc pod uwagę niską kondycję większości najnowszych filmów grozy oraz niebywale wysoki poziom „Naznaczonego”. „Obecność” rzekomo oparto na prawdziwych wydarzeniach, zrelacjonowanych przez znanych demonologów Lorraine i Eda Warrenów. Piszę „rzekomo”, bo jak zwykle w takich przypadkach nie istnieją przekonujące dowody, potwierdzające prawdomówność małżeństwa, a same ich słowa dla zatwardziałych sceptyków mogą okazać się niewystarczające. Choć zasilam grono takich niepoprawnych racjonalistów muszę przyznać, że Wanowi kilkukrotnie podczas seansu udało się zawiesić moją niewiarę, przynajmniej chwilowo zmusić mnie do bezkrytycznego przyjęcia obrazowanych wydarzeń, a pomijając wszystkie ozdobniki do tego przede wszystkim zmierza każdy szanujący się film grozy.

Akcja „Obecności” rozgrywa się w 1971 roku, co pozwoliło twórcom na częściowe utrzymanie swojego obrazu w estetyce kina tamtych lat, zarówno pod kątem scenografii i stylu bohaterów, jak i momentami lekko sepiowego, ziarnistego obrazu, co chyba najmocniej potęguje niebywały wręcz mroczny klimat, z którego nieustannie spoziera niezdefiniowane zagrożenie, jakiś przerażający byt, którego celem stała się siedmioosobowa rodzina Perronów. Oczywiście, poszukiwacze innowacyjności na pewno nie będą mieli, czego szukać w niniejszym filmie, bowiem Wan podobnie jak to miało miejsce w „Naznaczonym” postawił na mix często przewijających się w nadnaturalnych horrorach, konwencjonalnych motywów: przeprowadzka do nowego domu, badanie nawiedzonego obiektu przez specjalistów oraz klasyczne opętanie przez demona – taka kompilacja „Ducha” z „Egzorcystą”, ale zobrazowana w najlepszym z możliwych stylu. Pierwsza połowa filmu w zdecydowanej większości bazuje głównie na jump scenach – znanych wielbicielom ghost stories samoistnie trzaskających drzwiach, spadających ze ścian obrazach oraz łomotach w drzwi szafy, znacznie urozmaiconych dziecięcą zabawą, kiedy to jedna osoba poszukuje reszty z zawiązanymi oczami, kierując się ich klaskaniem (jest to pretekstem dla pełnej nieznośnego napięcia sceny z duchem klaskającym w szafie tuż przed twarzą niczego nieświadomej Carolyn). Co najciekawsze, pomimo niepreferowanej przeze mnie mody na jump sceny, tak dalece eksplorowanej w niniejszej produkcji przez Wana byłam całkowicie zadowolona z ich wykorzystania, a powód jest dziecinnie prosty: otóż, reżyser wycisnął z takowych momentów maksimum grozy, natchnął je tak dalece idącym napięciem, że chwilami naprawdę ciężko było to nagromadzenie aury tajemniczości wytrzymać. Dodatkowym smaczkiem było czasowe skupianie akcji na Warrenach: ich mrożących krew w żyłach wykładach z przeprowadzanych badań oraz zgubnego wpływu na przeciążoną psychikę Lorraine, która wbrew sobie ma nieszczęście świadkować przerażającym imaginacjom przeszłości. Kiedy nasi „łowcy duchów” przekroczą próg domostwa Perronów zacznie się, kolokwialnie mówiąc, prawdziwa jazda bez trzymanki. Oszczędne wizualizacje zjaw z zaświatów zastąpi daleko idąca dosłowność, a widz o słabszych nerwach z pewnością ostanie się bez paznokci:)

Mogłabym bez końca wymieniać wszystkie maksymalnie dosłowne, pełne niewyobrażalnej grozy sceny: wisielec na drzewie, chłopiec ukazujący się w lusterku pozytywki, znakomicie ucharakteryzowana maszkara skacząca z szafy na dziewczynkę, nawiedzona lalka strasząca córeczkę Warrenów (Wan ma chyba jakąś obsesję na punkcie lalek, czytaj: „Martwa cisza”) i wreszcie opętanie oraz egzorcyzmy, w których ofiara demona sprawia tak niepokojące wrażenie (scena z zakrwawioną twarzą wyłaniającą się spod prześcieradła), że nawet ja poczułam lekkie dreszcze przebiegające po plecach. Wszystko w tym obrazie stoi na właściwym miejscu począwszy od niebywałego klimatu na ścieżce dźwiękowej skończywszy, wszak Wan nie tylko dobrał odpowiednie takty muzyczne, ale również z dokładnością szwajcarskiego zegarka przewidział, w których momentach najlepiej je pogłośnić, kiedy zaatakować słuch widza – co najczęściej czynił wespół z bombardowaniem wzroku najczystszą grozą.

Jak na wysokobudżetowy obraz przystało widz może liczyć na przyzwoitą obsadę. Zdecydowanie najlepiej wypadła Vera Farmiga, która też mogła pochwalić się najciekawszą, dostarczającą odbiorcom najbardziej niepokojących emocji, rolą. Ale partnerujący jej Patrick Wilson oraz Lili Taylor warsztatowo nie pozostali daleko w tyle, czego niestety nie można powiedzieć o słabszym Ronie Livingstonie i odtwórczyniach postaci jego córeczek, ale w natłoku tych wszystkich przerażających wydarzeń, zobrazowanych w „Obecności” tych maleńkich mankamentów prawie się nie dostrzega.

Nie wiem, co mam powiedzieć, żeby zachęcić absolutnie wszystkich wielbicieli ghost stories do seansu (no może za wyjątkiem poszukiwaczy oryginalności fabularnej), bo naprawdę grzechem byłoby nie zaryzykować seansu. Moim zdaniem to jak na razie najlepszy tegoroczny horror i zaprawdę ciężko będzie jakiemukolwiek twórcy go przebić… Groza w najczystszej postaci!

Źródło zdjęcia: http://www.filmweb.pl/

Źródło tekstu: http://horror-buffy1977.blogspot.com/

O autorze

Cafejka